wspomnienia G. Gospodarek z Swierczowa       

W roku 1932 mój Ojciec Johannes Gospodarek wraz z malzonka Agnes Heik, wybudowali dom ze stajnia, na gruncie nalezacym do ich rodziców: Paula Heik i Johanny z domu Schweda. Ja urodzilem sie w 1932, moja siostra Maria w 1935 roku, a w 1937 mój brat Alfred. Zaraz obok nas po prawej stronie mieszkali nasi dziadkowie Heik, a z nimi mieszkal jeszcze ich syn Paul z zona Maria z domu Schwintek i dwójka ich dzieci: Cäcilie i Paul. Po naszej lewej mieszkal mój przybrany wujek Anton Biallas z zona Margarete z domu Kapitza i ich dzieci: Gertrud, Elisabeth, Konrad oraz Maria, która byla juz po slubie i nosila nazwisko Biniok, miala trójke dzieci. W pózniejszym czasie Maria zaopiekowala sie jeszcze dwójka dzieci swojej szwagierki kiedy ta zmarla. Synowie Franz i Anton byli oboje w wojsku, Anton jednak bardzo szybko stracil zycie podczas wojny. Jedno z dzieci zmarlo w wieku 12 lat. Mialem równiez innych wujków z rodzinami w Swierczowie; to znaczy bylismy obdarzeni dosc liczna rodzina, tak ze do zabawy bylo zawsze wystarczajaco dzieci.

Mój Ojciec byl kolodziejem, a zawodu wyuczyl sie u innego kolodzieja w Swierczowie Pana Pollotzek. Pózniej pracowal w tartaku oraz na budowie. Matka zajmowala sie inwentarzem zwierzecym. Pod czym kryly sie: Jedna krowa z rocznie jednym cieleciem, które musialo zostac utuczone i odsprzedane handlarzowi, Dwie swinie, które w ciagu roku zostaly zabijane oraz cale mnóstwo gadziny.

Nasz ogródek warzywny byl zawsze bogato obsadzony, Mama z Babcia zawsze robily duze zapasy na cala zime. Pamietam jeszcze ze babcia kisila cale glowy kapusty a mama zagotowywala winogrona, które rosly u nasz przy Domie. Kiedy jesienia przez wies przejezdzaly fury z burakami cukrowymi nalezace do folwarku Lippe, my dzieci organizowalismy buraki z których potem nasza mamy gotowala syrop. Nie posiadalismy wlasnego pola, jednak kilka mórg dzierzawilismy, obrabiane byly przez wujka Paula. Wujek mial konia i zawsze jednego albo dwa woly. Zdarzalo sie tez ze jeden z wiekszych gospodarzy oral nam pole. Bardzo duzo sobie pomagano, samemu nikt niedbaly rady zajac sie calym gospodarstwem, kiedy na co dzien mialo sie jeszcze prace zawodowa. Zima mlócono zboze, które od zniw lezalo w stodolach. Wujek Paul z naszym Ojcem o tej porze roku zajmowali sie naprawianiem pojazdów rolniczych, robieniem haczek, róznego rodzaju drewnianych uchwytów, plotów, a poza tym byl to czas kiedy zajmowano sie wyrobem drzewa opalowego. To byla najwieksza mordega, W lasach nalezacych do wsi wrebywano cale pniaki drzew i przygotowywano z nich opal.
Na zime do wsi wracali znów pracownicy budowlani (murarze, ciesle). W naszej wsi bylo wielu rzemieslników, wiec ze wzgledu na mala ilosc pracy na miejscu, szukali jej na obczyznie. Mój wujek Anton Heik, Paul Nawrot und Richard Piezsyk pracowali w Cuxhaven. Sporo mlodych kobiet wyjechaly do Berlina za posada i tam juz zostaly. Mój wujek Josef Gospodarek wyjechal za praca do NRW (Nadrenia Pólnocna-Westfalia) i tam sie osiedlil.

Do czasów wojny mielismy zwykle, beztroskie dziecinstwo. Oczywiscie propaganda równiez nas nie omijala, jednak pózniej zaczelo sie na powaznie. Z racji tego, ze mieszkalismy przy glównej drodze bezposrednio bylismy swiadkami przemarszu Armii pod koniec Sierpnia 1939 roku, wszyscy wtedy wiedzieli badz przeczuwali ze cos sie stanie. Ulica zapelniona byla zaprzegami, ciezarówkami, armatami, samochodami z amunicja itd.

Czesc mezczyzn z Swierczowa byla juz wcielona do Armii, wielu zglosilo sie na ochotnika. Do ochotników nalezal tez mój kuzyn Franz Biallas. Od zawsze byl klusownikiem, strzelanie sprawialo mu radosc. Lesniczy Fuhrmann z Miejsca mial jego i Franza Wallek juz od pewnego czasu na oku. Nie bylo zatem dziwów ze Fanz poszedl do brygady strzeleckiej. W pózniejszym okresie wojennym zademonstrowal nam swoje umiejetnosci strzeleckie za ogrodem na polu. Ustawialismy puste puszki albo kamienie a on z duzej odleglosci do nich strzelal i ku naszemu zdziwieniu kazdy strzal okazal sie byc celnym. Dla nas jako dla dzieci byl wielkim bohaterem, a pózniej nawet nosil zlota odznake za rany.

Sam osobiscie bylem czlonkiem Jungvolk, do którego nalezaly dzieci w wieku 10 do 14 lat. Nalezelismy tez do HJ (Hitler Jugend). Raz ze nie chcialem pozostac na uboczu spolecznym a dwa, czlonkostwo stalo sie obowiazkowe. Najfajniejsze byly gry i zabawy w terenie, podczas których moglismy sie porzadnie wyszalec i bawic sie w wojne. Dokladnie pamietam jak przy okazji jednych z cwiczen nocnych napadalismy na cmentarz Zydowski. Wokól cmentarza byl duzy mur to bylo wywolujace dreszcze, upiorne uczucie biegac noca po cmentarzu. Otwarta studnia byla oswietlona pochodniami, zeby nikt do niej nie wpadl. Przy okazji wiekszych imprez przyjezdzal nawet sam przewodniczacy Bannu z Namyslowa i wyglaszal przemówienie. Marcinek nasz przewodniczacy szczepu musial mu skladac raport.
Pewnego dnia na boisku bylo duze spotkanie z uczniami z sasiednich miejscowosci. W planie byla nauka tanców ludowych, osobiscie mnie to sie w ogóle nie podobalo wiec ucieklem. Walter D. mnie wsypal u przelozonych i dostalem niezle kazanie. Chcial mi to jakos zadoscuczynic i tak podkradal w domu ciastka i mi je dawal. Mlodsze roczniki chodzily do szkoly ewangelickiej, do Pana Zimm, który byl nauczycielem. W tych czasach niezaleznie od wyznania dzieci byly nauczane wspólnie. Pewnego dnia chlopak z Przygorzela w drodze ze szkoly do domu bawil sie ogniem, zbieral resztki siana i je podpalal. Powiedziano o tym Panu Zimm i chlopak dlugo juz sie nie pobawil! Na drugi dzien w szkole juz czekala na niego kara: chlopak musial sie polozyc przez lawke i dostal spore lanie. Nie pamietam juz czy Pan Zimm dostal sie do wojska czy tylko na krótko wyjechal, ale w kazdym razie dostalismy nowego nauczyciela Pana Neugebauer. Pamietam jeszcze, ze Ruth Krecks czesto zastepywala nauczyciela, byla bardzo dobra uczennica, a ja ja zawsze podziwialem.

Im dluzej trwala wojna tym wiecej organizowano zbiórek. Zbierano wszystko co w jakikolwiek sposób moglo byc przydatne. Skladowano to na terenie szkoly. W jednej z szop skladowano artykuly higieniczne dla kobiet, które czasem podkradalismy na prosbe starszych dziewczyn. Pod koniec wojny lekcje odbywaly sie w zakrystii kosciola ewangelickiego. Nie pamietam juz dlaczego nie w szkole.

Zanim rozpoczela sie kampania rosyjska, przez nasza wies znów przeciagla armia. Czlonkowie Armii byli zakwaterowywani u mieszkanców wioski. Do nas trafil oficer z którym czesto klócila sie nasza mama, poniewaz lubil spedzac noce u jednej mlodej kobiety, której maz przebywal w wojsku. Nasza mama czegos takiego nie tolerowala. Byla zagorzala katoliczka i cos takiego bylo niezgodne z jej wiara. Za posiadloscia mojego przybranego wujka na polu nalezacym do pana Lempart armia zorganizowala sobie plac do cwiczen wojskowych oraz do jazdy konnej. Kiedy potrzebowano konia do pracy na polu, mozna bylo sobie go tam wypozyczyc. Sam nawet spedzalem tam wiele czasu przygladajac sie cwiczeniom. Armia opuscila nasza wies kiedy zaczela sie wojna przeciwko Rosji. Coraz wiecej mezczyzn bylo wcielanych do wojska, nawet starsi jak np. mój przybrany wujek Anton Biallas w ramach akcji Todt(martwy). Mój Ojciec tez juz byl po czterdziestce, ale dla nikogo nie bylo taryfy ulgowej. Musial wyjechac do Flak do NRW albo do dolnej Saksonii az do zakonczenia wojny. Zawiadomien o smierci i zaginieciach ciagle przybywalo. W niektórych rodzinach stracono nawet do 3 mezczyzn. Przybywalo tez obcych pracowników, glównie byli to Polacy, ale tez Francuzi. Kazdy kto potrzebowal sily roboczej mógl skladac wniosek o jej przyznanie. Wujek Paul mial do pomocy Polke, nazywala sie Holupka. Mial prawdziwe szczescie bo to ona robila calosc prac domowych po tym jak zmarla jego zona zima 1941 roku. My nie mielismy zadnej sily roboczej. Wszystko bylo coraz bardziej racjowane, a na rolników nakladano coraz wieksze podatki, które kontrolowal Wiejski przewodniczacy rolników Röpke.

Z racji tego ze na Slasku przez dlugi czas panowal spokój przebywaly u nas dzieci z terenu zaglebia Ruhry. Moja rodzina z NRW tez do nich nalezala i mieszkala zatem u nas, ale w pore dostali sie powrotem do domu rodzinnego. Pod koniec 1944roku bylo po spokoju. Pojawily sie pierwsze rosyjskie samoloty. Wraz z moim kuzynem Konradem Biallas budowalismy na podwórku nalezacym do jego rodziców schron podziemny. Mój wujek wtedy powiedzial ze bedzie to zbiorowy grób i jak pózniej sie okazalo mial w tym racje… Propaganda oglupiala ludzi do tego stopnia, ze wielu mialo nadzieje na to, ze w ostatniej chwili wszystko zmieni sie na nasza korzysc. Ludzie, którzy w tych czasach sluchali stacji BBC zdawali sobie sprawe z tego co nas czeka. Tak opowiadala podczas jednego z Namslauer Heimattreffen zona Konrada Sowa. Mówila ze wraz z Matka w 1944 roku by uciec przed bombardowaniem jechaly z Berlina do Swierczowa do dziadków: Panstwa Maciej, a ze soba mialy male radio. Wieczorami po kryjomu sluchano wlasnie radia BBC, jedno z dzieci oczywiscie musialo stac na czatach przed domem bo i w Swierczowie nie mozna bylo sie czuc bezpiecznym przed donosicielami. Z racji tego ze sluchali programu niemiecko jezycznego wszyscy wszystko rozumieli. Przypomniala mi jeszcze slowa jakie wtedy zostaly wypowiedziane przez speakera: „Rosyjski walec ogniowy toczy sie w kierunku slaska nie zwazajac na kobiety i dzieci•. Na te slowa jej matka zaczela pakowac walizki i pociagiem odjechaly powrotem do Berlina. W ten sposób uniknely nieszczescia Ucieczki, która byla jeszcze przed nami.

19. Stycznia 1945 sie zaczelo. Nie posiadalismy wlasnego zaprzegu wiec jechalismy na wozie nalezacym do Hannesa Falke. Zatem na tym wozie jechalismy: my-trójka dzieci Gospodarek, moja mama, mój wujek Paul Heik z dziecmi Cäcilie i Paul oraz Szwagierka Viktoria Schwintek z Domaradza jak równiez: Hannes Falke z dwójka dzieci, bo jego zona z malymi dziecmi opuscila wies wczesniej. Rodzina Gawlitta jechala wlasnym zaprzegiem, podobnie jak rodzina Pieszyk, ale na ich wozie byli tez: Johann Krowiors z zona oraz synowa Maria z trójka dzieci Johannesem, Alfredem i Josefem. Jak wiekszosc mieszkanców Swierczowa planowalismy w Olawie przedostac sie po moscie nad Odra. Niezrozumialym jest dla mnie dlaczego nam sie nie udalo. Albo zgubilismy reszte wozów bo bylismy zbyt wolni, albo byla jakas inna przyczyna tego. Po drodze do Olawy spotykalismy mase uchodzców oraz wojska, miejscami bylo tak pelno, ze nie dalo sie ruszyc ani do przodu ani do tylu. Dlatego tez na troche dluzej zatrzymalismy sie w Wójcicach, mieszkancy tej wsi juz dawno ja opuscili.

Po jakims czasie wujek stwierdzil Zobaczymy czy Piekarz przypadkiem nie zostawil tu jeszcze chleba. Doszlismy wiec az do pierwszego zakretu i o zgrozo! Widzielismy jak zblizaja sie Rosjanie. Natychmiast zawrócilismy i pobieglismy wszyscy do domu, ale byla za pózno bo juz nas widzieli. Z wyciagnieta bronia weszli do domu, za pierwsze przeszukujac mezczyzn w za bronia, nastepnie po zabierali im zegarki. Potem Plundryowali fury, zabierajac wszystko co wydawalo cie byc cenne. Nawet rozcinali pierzyny, ale w poszwach znalezli tylko pióra. Zabrali nam wszystkie konie poza jednym nalezacym do Pana Glawitta, bo ten zachorowal na grzybice kopyt. Swoje wychudzone konie nam zostawili. Rosjanie w koncu dali nam spokój i szli dalej. Ruskie konie za pierwsze zostaly zlapane i dobrze nakarmione. Jednak chcielismy dla nich zbyt dobrze i jeden po drugim dostawaly kolke i zdychaly.
Nastepnego poranka spakowalismy nasz pozostaly skromny dobytek na wozie Pana Gawlitta i ruszylismy w droge powrotna do Swierczowa. Bylismy szczesliwi, ze przezylismy, ale to co pózniej widzielismy przy glównej drodze wstrzasnelo nami do glebi kosci. Przydrozny rów pelny zwlok, miedzy nimi zarówno kobiety jak i dzieci, bylo tez wielu niemieckich zolnierzy, w duzej mierze po prostu przejechanych czolgiem i zmiazdzeni. Do dzis nie moge wymazac tego widoku z pamieci i widze to jak gdyby to zdarzylo sie wczoraj. Po drodze bylismy swiadkami jak w miejscowosci Brandigen znajoma mi dziewczyna byla wleczona przez Rosjan do domu, krzyczala przerazliwie. Miala 12 albo 13 lat. Jej rodzice bezsilnie stali przed domem placzac i nie mogac jej pomóc. Jechalismy dalej. Z racji tego, ze jeden kon nie byl w stanie uciagnac wozu, musielismy wszyscy dodatkowo go pchac. Tak dotarlismy az do Biestrzykowic. Tam zrobilismy przerwe, zatrzymalismy sie w jednym z mieszkan, a wujek Paul ruszyl po kryjomu sprawdzic jak maja sie rzeczy w Swierczowie. Rowerami z strony Swierczowa podjechali Pan Wawrock i Polka, która u niego pracowala. Powiedzial, ze na Boga nie mamy wracac do Swierczowa, bo Ruscy wystrzelaja wszystkich. Wujek wrócil i zaczeto rozmyslac co teraz zrobic. Nagle wpadl jeden z Rosjan, chcial widziec dokumenty, ale my ich nie mielismy juz od kiedy zostaly nam zabrane w Wójcicach. Rosjanin zostal zawolany przez reszte, wyszedl, ale po dluzszej chwili przyszedl Wysoki oficer, zapalil zapalke by nas lepiej widziec. Zauwazyl wujka i strzelil mu w szyje, umarl natychmiast. Po czym zwrócil sie w kierunku rodziny Glawitta, która siedziala na kanapie. Pani Glawitta po Polsku powiedziala: „to jest mój syn“, ale Rosjanin bez wahania strzelil mu w piers. Hannes przewrócil sie na wznak, wyciagnal dlon do siostry i zmarl. Bylismy w szoku, moglismy tylko czekac na to kto byl nastepny. Nic jednak wiecej sie nie wydarzylo. Polozylismy zwloki na lózkach i opuscilismy budynek bo ruscy chcieli go rzekomo wysadzic.

Dom po sasiedzku byl wypalony, wiec poszlismy do jednego z budynków gospodarczych i czekalismy az ruscy pójda dalej. Hannes Falke poszedl pózniej z powrotem do tamtego mieszkania, gdzie widzial, ze ciala zmarlych byly rozebrane az do bielizny. Zostawilismy ich tam lezec i ruszylismy w kierunku Swierczowa. Nieco na poczatku wsi zawitalismy do domu Pani Tronschik, która przezyla przemarsz Rosjan. Ugotowala nam herbaty i wspólnie zastanawialismy sie nad tym co robic dalej. Po sasiedzku na posiadlosci Panstwa Sowa szaleli jeszcze Ruscy, a do nas nagle wpadl uzbrojony niemiecki zolnierz. Bardzo sie wystraszylismy bo, jesli tylko Ruscy by to zauwazyli oznaczaloby to murowana smierc. Naciskalismy na niego, zeby sie po prostu wyniósl i na szczecie tak tez zrobil. Teraz chcielismy nadal do domu, ale w naszym domu nie odwazylismy sie zostac, poniewaz nasz dom byl przy glównej drodze, zakwaterowalismy sie w domu Panstwa Pieszyk. Teraz wiec musielismy naszej babci, która zostala w Swierczowie opowiedziec o tym co dzialo sie w ciagu ostatnich dni.

Jak tylko babcia nas widziala zalala sie lzami. Miala nadzieje, ze udalo nam sie przedostac przez Odre, a tu znów bylismy z powrotem, a jej syn lezal zastrzelony w Biestrzykowicach. Kiedy w miare sie uspokoila, opowiedziala nam co dzialo sie podczas wejscia Rosjan do Swierczowa. Dziadek z Babcia zostali na swojej posiadlosci by zajac sie zwierzetami i gospodarstwem. Z racji tego, ze byli po siedemdziesiatce nie chcieli sie juz fatygowac w taka wedrówke. Babcia byla w trakcie przygotowywania sniadania dla dziadka i trzech mezczyzn nalezacych do szturmu narodowego, którzy akurat przebywali u nich. Z impetem polecialy drzwi, a ruscy wtargneli do srodka, pobili mezczyzn i wyprowadzili na zewnatrz. W nowej stodole, która wybudowal wujek Paul od razu dwoje z nich zostalo zastrzelonych na klepisku, a trzeci w boku stodoly. Rosjanie w Swierczowie nikogo nie wiezili. Za naszym domem lezal martwy zolnierz, po sasiedzku u Antona Biallas w stajni równiez lezal jeden, a ten byl juz calkiem rozdeptany przez krowy , za stodola lezal kolejny martwy.
U jednego z poleglych zauwazono ze zostal odciety palec, ruskim chodzilo o obraczke jaka na nim nosil. Przy wejsciu Rosjan starsi mezczyzni tez zostali zastrzelani: Polozek, Niewa i Maciej. Starego Pana Trschewik ciezko ranili i zmarl po miesiacu, bo nikt nie byl w stanie mu pomóc. Jego syn Gerhard z zona równiez zostali zabici. Córka Martha przezyla. Po wojnie dostala sie w okolice Brandenburgu i zmarla w miejscowosci Doberlug-Kirchheim.

Zolnieze i mezczyzni nalezacy do Volkssturmmu zostali pochowani w bunkrze zbydowanym przezemnie i Konrada Biallas, przy nich polozylismy tez liczne karabinki. Osobiscie uczestniczylem przy tej akcji, jak równiez: Johannes Krowiors, jego dziadek i Karl Pieszyk. Kto pochowal dokladnie tych zolnierzy którzy lezeli na polach za naszym podwórkiem juz nie wiem. Zastrzeleni Cywile zostali prowizorycznie zakopani na podwórku domu Panstwa Purmanns i przykryci krzewami ziemniaka. Pózna wiosna stary Pan Krowiors i Karl Pieszyk pozbijali proste skrzynie z desek, do których haczkami wciagano ciala zmarlych. Miedzy innymi nalezal do nich tez Hans Pollozek. 31.05.1945roku wraz z rodzina wrócil do Swierczowa.

Teraz jeszcze cos na temat wujka Paula i Hannesa Glawitta. Nasza babcia, ksiadz Meisel, Johann Krowiors i Pani Glawitta wybrali sie po ciala wypozyczonym z komendy wolem i karawanem do Biestrzykowic. Pochowano ich w Swierczowie na cmentarzu pod kosciolem katolickim. Przeprowadzilismy sie do naszej babci do jednej Izby, mieszkalismy tam na bardzo malej powierzchni, ale czulismy sie nieco bardziej bezpieczni. Wieczorami wszystko bylo zawsze zamykane na 4 spusty, bo ruscy byli nawet noca aktywni. Pierwsze tygodnie i miesiace byly najgorszym czasem w Swierczowie, szczególnie dla kobiet. Klara P. byla przez ruskich tak czesto nekana, ze nie mogac juz wytrzymac poddala sie Komendantowi.

Ruscy próbowali troche wszystko przeorganizowac. Zadaniem kobiet bylo zganianie bezpansko biegajacych krów, ich karmienie i dojenie. Niektóre mialy za zadanie gotowac Rosjanom. Mezczyzni, pozwole sobie siebie do nich tez policzyc zostalismy równiez przydzieleni do roboty. Przez kilka dni workowalismy resztówki zboza na posiadlosci Frauenholz. Jak tylko nikt nie patrzyl, pól pelne worki byly wyrzucane z budynku przez luke na gnojownik, tam stal jeden mezczyzna i przykrywal je gnojem, potem wieczorem po kryjomu je zabierano. To bylo bardzo niebezpieczne, ale przez ciagle towarzyszace nam niebezpieczenstwo bylismy juz zahartowani. Razem z bratem skradalismy sie u Frauenholz do kurnika. Alfred musial sie przecisnac przez okienko i podprowadzic kury. U mojego wujka Josefa Heik, który juz nie wrócil tez jeszcze znalezlismy kilka kur. Jak juz wspominalem, moi dziadkowie mieli jeszcze swoje krowy, wiec mielismy przynajmniej codziennie swieze mleko. W piekarni Viehweger, Niemiec który byl nam zupelnie obcy wypiekal chleb dla rosjan. Make brano z mlyna od Hoffmarin w Miejscu. W tym czasie nie glodowalismy bo w pustych domach jednak pozostawiono sporo produktów spozywczych.

Wiosna 1945 roku pojawili sie Polacy jako nowi wlasciciele. Zajeli pustostany i urzadzili sobie w nich mieszkania. W prawie wszystkich domach znajdowalo sie kompletne umeblowanie i wyposazenie. Mieli wiele latwiejszy poczatek po swoim wygnaniu niz my. W miedzyczasie zamieszkalismy juz w naszym domu. Dostalismy od babci jedna krowe i tym samym mielismy wlasne mleko. Dziadek Heik umarl w marcu 1945, wiec nasza mama miala jeszcze wiecej obowiazków. I tak, mlodemu wolowi trzeba bylo przyswoic ciagniecie wozu i plugu, po wielu zmaganiach i klopotach jednak nam sie udalo.

Polacy zabierali naszej babci krowy jedna po drugiej i nic nie mozna bylo przeciwko temu zrobic. Im wiecej Polaków przybywalo, tym mniej krów zostawalo naszej babci, az zabrano jej juz nawet ostatnia. My w ten sam sposób tez zostalismy bez krowy. Jesli sie nie chcialo sluchac Polaków, ci przychodzili z ruskimi zolnierzami, którzy na wstepie grozili zastrzeleniem. Pamietam jeszcze jak jeden z oficerów totalnie pijany marudzil, ze chce powybijac wszystkich Niemców, tak dlugo bawil sie granatem, ze nagle slyszelismy wybuch i bylo po nim.

Po zakonczeniu wojny, wielu mieszkanców Swierczowa powrócilo. Stanislaus Wallek z zona przyjechali jednym wozem ciagnietym przez konia. Na krótki czas zamieszkali u nas. Rodzina Lempart wrócila zaprzegiem konnym z swoim wielkim wozem z gumowymi kolami, którego natychmiast odebrali im Rosjanie. Jeden kon zostal im skradziony, a drugiego pózniej odebrali im Polacy. Razem z rodzina Lempart wrócil tez Polak, który wczesniej u nich pracowal. Zawedrowal z nimi az do podnóza Sudet i kiedy zmarl Pan Lempard w Leitmeritz, czul sie odpowiedzialny za kobiety. W Czechach zadbal o to zeby nie stracily koni ani wozu i wedrowal z nim z powrotem, az do Swierczowa. Reszta wrócila z wozami, które musieli sami ciagnac, jakimis innymi wózkami, albo zupelnie z niczym. To byl zalosny widok, jak docierali niegdys dumni ludzie, a teraz wychudzeni i zabiedowani.

Rodzina Sobannia byla równiez miedzy nimi. Bylo tam kilka sióstr i piatka dzieci, wprowadzili sie znów do swojego domu. Wieczorem lub noca kiedy Ruscy do nich zmierzali, otwieraly okno i wszystkie zaczynaly przerazliwie krzyczec by ich odstraszyc. Mój wujek Johann Stanchly , jego zona Anna z domu Heik oraz córki: Hildegard i Hedwig wyjechaly z Swierczowa z gospodarzem Busse, dotarli do podnóza Sudet, a teraz wracali pieszo. Najstarsza z córek Martha wyjechala juz przed wojna do Berlina, w pózniejszym czasie wyemigrowala do stanów z jednym z Zolnierzy Amerykanskich. Rodzina Stanchly zamieszkala w mieszkaniu, które nalezalo do wujka Paula. Dom Josefa Heik, w którym mieszkali wczesniej zostal spalony przez ruskich.

Wujek Johann nie byl wcielony do wojska bo byl chory, ale nie trwalo dlugo i nie potrafil juz opuscic swojego lózka. Polacy znowu przyszli z pianym Rosjaninem, by nas pozbawic dobytku i zabrali co tylko potrzebowali. Ukradli wujka Johanna pierzyne i wlasnie to bylo gwozdziem do jego trumny, wkrótce zmarl.

Po kilku miesiacach wrócil mój Ojciec, wrak czlowieka. Polacy go uwiezili i calymi dniami maltretowali, a nocami przesluchiwali, nawet godzinami kazali mu stac w zimnej wodzie. Pózniej zostal zmuszony wyjechac na górny Slask pracowac w kopalniach wegla. Tak naprawde nigdy od tego nie odpoczal i zmarl majac 58 lat w miejscowosci Göme w powiecie Rathenow.

Do Swierczowa naplywalo coraz wiecej Polaków i z racji tego, ze niegdys puste domostwa byly juz zamieszkane, panoszyli sie w domach zamieszkanych przez Niemców. U nas zamieszkala rodzina liczaca pieciu czlonków, zajeli duzy pokój i kuchnie. My musielismy sie wyniesc na strych a rodzina Wallek równiez dostala tylko jeden pokoik, az do momentu kiedy ich dom mógl zostac znów zamieszkany. Polak (Woretzky) byl bylym oficerem i trudno bylo z nim sie dogadywac. Z kuchni nie moglismy juz korzystac.

Na kolejne negatywne zdarzenie nie musielismy juz dlugo czekac. Ktos wrzucil do szamba Polska flage. Prawie na kazdym domu byla jedna powieszona. Teraz znów sie zaczelo, przyjechala Polska milicja i zaczela niszczyc wszystko co niemieckie. Wtedy ja wraz z Ojcem bylismy na polu. Siostra przybiegla i z daleka krzyczala, ze szaleja na podwórku Pieszczyków, które bylo lekko ukosnie, ale naprzeciwko podwórka mojej babci. Kiedy z ojcem dotarlismy tam, oni juz wyszaleli swoje upojenie alkoholowe i pojechali do Bakowic, gdzie byl posterunek Milicji. W Swierczowie otworzono maly sklepik gdzie mozna bylo zakupic to co najpotrzebniejsze jednak nie mielismy pieniedzy, bo nasza Reichsmark nie byla juz nic warta.

Moi rówiesnicy Hans Swiers i Leopold Thomas, który przebywal tu u swojego wujka Gustava Kreks, wyjechali na Górny Slask, zeby przywiez potrzebne dobra. W drodze powrotnej zawitali do mojej babci, akurat siedzialem tam na kupie slomy. Hans zostal przy mnie i opowiadal o ich podrózy. Leopold chcial sie zobaczyc z wujkiem, kiedy szedl do niego zostal zlapany przez milicjanta. Milicjant z Leopoldem zmierzal w naszym kierunku, przewidywalem najgorsze, ucieklem i schowalem sie w piwnicy jednego z spalonych domów i poczekalem najpierw kilka godzin. Hans i Leopold znikneli na kilka dni. Kiedy wrócili do Swierczowa bylo widac, ze byli okropnie katowani. Najpierw w zostali w Bakowicach dniami i nocami bici, potem dostali sie do Namyslowa na przesluchania i dopiero potem puszczono ich do Swierczowa. Zdrowie Hansa cierpialo przez dlugi czas, otrzymal pomoc dopiero kiedy udalo mu sie uciec z bloku wschodniego na zachód. Mimo wszystko musielismy z zyc z Polakami, a oni z nami. Pola jeszcze w 1944 roku byly nalezycie obsiewane, tak wiec dopiero latem 1945 roku musialy wydac plon. Nie bylo latwo okreslic do kogo nalezy i kto ma co dostac. Stanislaus Wallek przejal troche tej odpowiedzialnosci i przekazal Polakom które pola i które laki naleza do czyjej posesji. W jakis sposób udawalo nam sie przyplatywac. Nasza babcia miala piec, w którym wypiekalismy chleb: my, nasza babcia i rodzina Stanchly. Mielismy na strychu jeszcze odrobine zboza, którego mama strzegla jak oka w glowie.

Rodzina mojego przybranego wujka Antona Biallas zostala jeszcze 19. 01.1945 zabrana przez niemieckie wojsko. Nikt z nich nie wrócil juz do Swierczowa, a ich dom zostal natychmiastowo zamieszkany przez Polaków. Pierwsza rzecza jaka zrobili nasi Rodacy po powrocie na przelomie maja i czerwca bylo posadzenie ziemniaków. Rzeznik Pohl w imieniu Rosjan zwolal wszystkich Niemców do pracy. Zostalismy zaladowani na ciezarówke i zawiezieni do Folwarku Lippe, gdzie pracowalismy na polach. Zycie bylo zalosne, nikt nie wiedzial co go czeka jutro, co bedzie w przyszlosci.

Jesienia 1946 roku dostalismy wezwanie, by spakowac swoje rzeczy i przygotowac sie do wysiedlenia. Dostalismy propozycje opowiedzenia sie za Polska, za polskim obywatelstwem, uzyskujac mozliwosc pozostania w domu rodzinnym, jednak zdecydowana wiekszosc odmówila. Zostalismy zawiezieni na dworzec kolejowy w Namyslowie, tam nas przeszukano i zabrano nam to co Polakom moglo sie przydac. Zostalismy ponownie postawieni przed decyzja opowiedzenia sie za Polska, ale teraz juz nikt tego nie zrobil.
Tak wiec zostalismy zaladowani do wagonów na zwierzeta i jechalismy az do nowo okreslonej granicy, tam ponownie werbowano do opowiedzenia sie za polska- nikt tego nie zrobil. Przeszukano nas ostatni raz, zabrano co tylko mogloby byc jeszcze przydatne i na pozegnanie dostalismy dawke pudru na wszy pod ubranie i jechalismy do Rathenow. Tam zakwaterowano nas w wielkich kamiennych barakach. Zaopatrzenie bylo mizerne. Matka miala ze soba woreczek maki tak ze mogla zagescic wodzionke. Bylismy szczesliwi kiedy minal czternasty dzien. Teraz moglismy juz z dworca kolejowego wyjechac w kierunku malego miasteczka Rhinow oddalonego o kilka stacji, gdzie zostalismy rozladowani i podzieleni na przygotowane wczesniej zaprzegi rolników. Stad jechalismy wiec do poszczególnych wsi. My zostalismy zakwaterowani u rolnika w Görne. Byl to nasz nowy dom, tak tez zaczal sie nowy etap w naszym zyciu.